"Podróż przecież nie zaczyna się w momencie, kiedy ruszamy w drogę, i nie kończy, kiedy dotarliśmy do mety. W rzeczywistości zaczyna się dużo wcześniej i praktycznie nie kończy się nigdy, bo taśma pamięci kręci się w nas dalej, mimo że fizycznie dawno już nie ruszamy się z miejsca. Wszak istnieje coś takiego jak zarażenie podróżą i jest to rodzaj choroby w gruncie rzeczy nieuleczalnej."

Ryszard Kapuściński


Etykiety

01 listopada 2011

Wylądowaliśmy na półwyspie Railay. Jest to część wybrzeża Krabi, na które można się dostać tylko łódką, ponieważ od lądu oddziela je wysokie pasmo górskie. Na pierwszy rzut oka fajne miejsce, cisza, spokój...z każdą chwilą podoba nam się tu co raz bardziej. Pare kroków od naszego bangalow jest rastamański bar gdzie serwują najpyszniejszą kawę jaką kiedykolwiek piliśmy. Ręcznie mielona, długo parzona...miód w ustach. Po kubku kawy pośpiesznie wracamy do domku, żeby schronić się przed nawałnicą deszczu trwającą około godziny... Każde wyjście z domku jest odrobinę stresujące zwłaszcza dla Wojciecha, ze względu na sąsiedztwo węży, które uwielbiają przebiegać nam drogę... Ogromne pająki też nie są tu rzadkością więc mamy atrakcji co nie miara... o komarach już nie wspominając... Jutro wyruszamy w dalszą drogę, kolejny przystanek wyspy Phi-Phi.

2 komentarze:

  1. No to Asia wróci z kotem,a Wojciech założy terrarium,pozdrawiamy.

    OdpowiedzUsuń
  2. Chyba z całej Azji zlazły się te stwory jak się dowiedziały, że odwiedziliście wyspę :)

    OdpowiedzUsuń